środa, 15 lutego 2012

Rozmowy o fotografii

Osoba, której nazwisko zaraz wyjawię, spowodowała, że zakochałam się w fotografii. Podziwiam wytrwałość tego artysty, jego styl, wrażliwość i wierność tematyce. Te wszystkie czynniki sprawiają, że jego fotografia jest wyjątkowa. Mowa o Wiktorze Wołkowie. Z jego twórczością zetknęłam się, gdy jeszcze byłam studentką. Melancholia obecna w zdjęciach Wołkowa spowodowała, że postanowiłam napisać o tym moją pracę magisterską. Praca "Zachować w kadrze..." oczywiście powstała, a ja miałam okazję porozmawiać o fotografii z mistrzem w tej dziedzinie. Poniżej znajdziecie obszerne fragmenty naszej rozmowy.

  • Izabela Jondzel: Interesuje mnie Pana zafascynowanie Podlasiem, stąd moje pytanie: Na co Pan zwraca uwagę wędrując po Podlasiu? Co Pana zdaniem warte jest fotografowania a co nie?
  • Wiktor Wołkow: Jeśli chodzi o to, to gdzieś tak na początku lat 60-tych, obszedłem wszystkie góry, byłem nad morzem, i uznałem w końcu, że mieszkam w najlepszym miejscu na świecie, i reszta świata mnie nie interesuje. Jak gdzieś wyjeżdżam poza województwo, to nawet aparatu nie biorę, nie robię żadnych zdjęć, jadę tylko rozrywkowo. Zazwyczaj wyjeżdżam na jakąś wystawę lub pokaz slajdów. Na resztę szkoda czasu. A tutaj już prawie 50 lat w tym samym krajobrazie się tłukę, mniej więcej wiem co o której godzinie, porze roku mogę spotkać, i się od razu nastawiam raczej na konkretne rzeczy. O tej porze to już nad Biebrzą i Narwią, tam w okolicy Wizny, siadają ptaki przelotne. (...) Jesień najlepsza jest zawsze w Puszczy Białowieskiej. A zima w Puszczy Knyszyńskiej. (...)
  • IJ: Bardzo ciekawe jest to, że Pan wyznaczył sobie pewne granice geograficzne dla swoich „poszukiwań”.
  • WW: Tak, to w zasadzie całe województwo Podlaskie, bo Bugu na południe nie przekraczam programowo,(...).
  • IJ: Jak się ogląda Pana fotografie, to się ma wrażenie, że to Podlasie jest takie wymodelowane, to jest taka enklawa tradycyjności.
  • WW: Robię zdjęcia temu, czego już nie ma. Po prostu uważam, że to trzeba zatrzymać w kadrze. Wszystko w takim szybkim tempie ginie: nie wiadomo kiedy stogi zginęły z krajobrazu, teraz widać tylko te duże walce. Fura z sianem, w tamtym roku tylko dwie zrobiłem. A jednak archiwum mam bogate, i jeżeli jest jakiś temat, to po prostu wyciągam. Z tego robię albumy.(...)
  • IJ: A jak to jest, że Pan ma własną wizję Podlasia, i fotografuje je Pan jak nikt inny.
  • WW: Dorobiłem się do tego ciężką pracą. Moje zdjęcia są rozpoznawalne w Polsce i w Europie też, także nie muszę podpisywać. (...) W tej chwili, i na tych materiałach każdy zrobi zdjęcie perfekcyjne. Ale żeby coś jeszcze wydobyć.... to już wyższa szkoła jazdy. A u mnie... od perfekcji jestem zawsze daleko, bo jak zdjęcie za ostre to też nie dobrze. Ale staram się zawsze jakiegoś ducha wydobyć z pejzażu Podlasia, i podejrzewam że to się udaje.
  • IJ: A właśnie, czy przyroda ma ducha, duszę?
  • WW: Wszystko ma, i przyroda i pejzaż. Trzeba mieć tylko jakieś takie osobiste podejście. Podejrzewam, że gdyby na plener pojechałoby się jakimś super terenowym samochodem z klimatyzacją, to by się tego nie uchwyciło. A jak człowiek przemarznie na kość to już później tego „bluesa” bardziej zaczyna czuć. Coś w tym jest. Jestem wrogiem nowoczesnych aparatów z autofocusem, uważam że to przeszkadza, bo nie wiesz co ten aparat robi. Człowiek nie panuje nad tym. Dlatego trzymam się tych konstrukcji z lat sześćdziesiątych, i w zasadzie już trzydzieści lat robię zdjęcia tym samym sprzętem. Uważam, że musi być ten przekaz z mózgu do ręki, nastawić ostrość, czasy, przesłonę. Cały czas się myśli. A tak ludzie dziesiątki, setki zdjęć walą i w ogóle nie myślą nad tym. Ja się w ogóle na dzisiejszej technice nie znam, nie mam w domu komputera. Jestem takim zabytkiem klasy zerowej chyba (śmiech). Nie mam takiego kolegi, który by się nie znał na komputerach. Wyczytałem ostatnio, że nowoczesne nośniki są jednak mniej trwałe niż tradycyjny slajd. A dodatkowo ja je sam obrabiam, co jest dziś niespotykane, dodatkowo płuczę, mam nadzieję że to kilka lat przetrwa. Mam zdjęcia z początków lat sześćdziesiątych, są jeszcze w bardzo dobrym stanie. Jestem jeszcze w takiej luksusowej sytuacji: robię zdjęcia dla przyjemności i jeszcze z tego żyję. Żadnych takich konkretnych zamówień nie mam. Robię to co robię a później z archiwum wygrzebuję co trzeba. I myślę, że dziś niewiele osób w Polsce stać na taką rozpustę. Raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale jakoś koniec z końcem się wiąże.
  • IJ: Ja jednak wrócę do tematu Podlasia. Pan wcześniej mówił, że ocala Pan od zapomnienia to co ginie na Podlasiu.
  • WW: Oczywiście, doszedłem do wniosku, że taka zwykła fotografia, która przed wojną była robiona, na przykład portret, nabierają z czasem wartości, zaczynają żyć własnym życiem. A te wszystkie poszukiwania awangardowe z XIX wieku, to są bez wartości, bo są ładne, ale niczego nie przekazują. Jednak jak się zastanowić, to prawie do początków lat sześćdziesiątych pejzaż wsi stał w miejscu, to samo można było zobaczyć dwieście, trzysta lat temu, to jakby się zatrzymało. Kolosalne zmiany nastąpiły na początku lat siedemdziesiątych i teraz w takim tempie się wszystko zmienia, że jeżeli tego się nie zatrzyma to znaczy nie wydrukuje, nawet w minimalnym nakładzie, jest szansa, że to parę setek lat przetrwa. (...) Dlatego uważam, że wszystko, co jest zagrożone zaginięciem należy publikować. I to jest właśnie niesamowite. Może za sto lat to wydawnictwo też wpadnie komuś w ręce... I takim sposobem ocala się historię i krajobraz.
  • IJ: Nie wiem czy ja dobrze zrozumiałam. Pan poszukuje i fotografuje taką archaiczną stronę Podlasia.
  • WW: No tak, bo kto by chciał traktory fotografować? To jest bez sensu. Ale zrobić dziś zdjęcie fury z sianem – to jest wręcz niemożliwa sprawa. W tamtym roku jeszcze udało mi się jedno takie zdjęcie zrobić i jakiegoś oracza, z bronowaniem. Takie rzeczy trzeba chronić. W sumie ja jeden takie fotografie robię, nikogo więcej to nie interesuje.
  • IJ: Jak to się stało, że Pan takie Podlasie odkrył. Że doszedł Pan do wniosku, że należy zająć się jego ochroną?
  • WW: To właśnie było w latach sześćdziesiątych, stwierdziłem wówczas, że to jest najlepszy rejon na świecie. I w sumie dużo się nie pomyliłem, bo co się później okazało, według księdza Klimuszki to jest najlepszy rejon w Polsce pod każdym względem. To rejon Królowy Most – Supraśl – Sokółka. Właśnie ten rejon Puszczy Knyszyńskiej. Wybrałem dobrze... jakiś instynkt chyba mam....
  • IJ: A jak Pan jeździł po Polsce, to czy też Pan tam fotografował?
  • WW: Jeszcze wtedy byłem na takim etapie, kiedy fotografuje się wszystko. I tak dopiero specjalizować się zacząłem w połowie lat sześćdziesiątych. Rzuciłem studia, pracę, i się wziąłem za fotografię. To była świadoma decyzja. Podejrzewam, że gdybym skończył studia to już nie powróciłbym do fotografii. Wtedy musiałbym się trzymać fachu. Chyba wybrałem słuszną drogę.
  • IJ: Mieszka Pan w Supraślu – czy to jakieś wyjątkowe miejsce?
  • WW: Moja rodzinna chałupa była na Antoniuku, ojciec miał tam duże ogrody. Wtedy wszystko było dzikie, a Antoniuk to była mała wioseczka. Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Uciekłem po prostu przed cywilizacją. A z Supraślem jestem związany bo tam kończyłem szkołę, mechanizację rolnictwa. Uważam, że dużo tej szkole zawdzięczam. Zrodził się wówczas taki związek z terenem. I takie doświadczenia pomogły mi w wyborze.
  • IJ: Na Pana zdjęciach możemy oglądać naturę, przyrodę w jej całej różnorodności. A przecież teren Podlasia to nie tylko piękna, różnorodna przyroda. Jest tu też niespotykana nigdzie różnorodność kulturowa, która na dodatek się miesza, łączy... Czy tak pojmowana kultura, człowiek, obrzędowość są bohaterami Pana fotografii?
  • WW: To chyba tylko w albumie „Krzyże”, ale fotografia reportażowa to nie moja działka. W „Krzyżach” jest jedno zdjęcie: święto Jordana i wyświęcenie krzyży obok bagien biebrzańskich. Ale raczej ta sfera pozostaje tłem. Uważam, że jak się chce dobrze robić zdjęcia to się trzeba ograniczyć. Wszystkiego się dobrze nie zrobi. Trzeba zgłębiać jedną dziedzinę. I jak zacząłem od przyrody, to tak cały czas w tej dziedzinie robię (najstarsze zdjęcie pod którym się podpisuję to z 1961 r). (...) Żeby fotografować trzeba przede wszystkim mieć pokorę wobec przyrody i cierpliwość. Według największego amerykańskiego fotografa Anzelma Adamsa, recepta na dobre zdjęcie jest bardzo prosta: trzeba być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i pstrykać.
  • IJ: W jednym z wywiadów powiedział Pan, że nie fotografuje Pan np. ptaków na gniazdach podczas lęgu.
  • WW: Tak, w latach siedemdziesiątych kupiłem czterotomowy album z ptakami, kiedyś kosztował majątek. Doszedłem do wniosku, że taka fotografia dokumentacyjna nie ma sensu, ponieważ wszystko w tej dziedzinie zostało zrobione. To wszystko już było. (...) Poza tym ja robię zdjęcia, co jest sprawą zasadniczą, długimi ogniskowymi, i oczywiście nie muszę podchodzić blisko.
  • IJ: Myślę, że to jednak nie jest jedynie kwestia techniczna. Ponieważ mówi Pan o przyrodzie z wielkim szacunkiem.
  • WW: Tak, jak fotografuję ptaki, czy żubry to staram się nigdy ich nie płoszyć, nie być intruzem. Długa ogniskowa pozwala mi na obserwowanie zwierząt z daleka. Do przyrody trzeba mieć pokorę, człowiek jest jak „muraszka”. Do przyrody trzeba... na kolanach. Ostatnio w książce szamańskiej wyczytałem, że wschodzące słońce daje ogromną dawkę energii dla organizmu, bardzo lubię wschody słońca. Najlepsze światło i najlepsze zdjęcia wychodzą godzinę przed wschodem i dwie godziny po wschodzie.
  • IJ: Chciałabym jeszcze zapytać Pana o odbiorcę, czy fotografując, wyobraża Pan sobie odbiorcę? Dla kogo Pan fotografię przeznacza?
  • WW: Nie, robię zdjęcia dla siebie, potem już nie moje dzieło czy się podoba czy nie. Ale jak obserwuję na wystawach, promocjach to widzę, że chyba się podoba, bo zawsze mnóstwo ludzi przychodzi. Pokazów slajdów też się ludzie dopominają.
  • IJ: Czyli fotografuje Pan dla siebie. Pan jest odbiorcą.
  • WW: Tak, fotografuję dla siebie. Pod żadną publikę nie robię. Nie jestem nastawiony na komercję.
  • IJ: A jednak przekazuje Pan wartości odbiorcy.
  • WW: No jakoś mi się udaje. Ale to tak przy okazji. Nie z mojej winy (śmiech). Uważam, że jak dobra fotografia to coś zostawi. Jestem także przeciwnikiem takiej ostrej, percepcyjnej fotografii. Nawet jak wyjdzie zdjęcie za ostre, to kombinuję jak tu trochę je rozmydlić. Wszystko musi być niedopowiedziane.
  • IJ: A czy ma Pan swoje ulubione zwierzę, które lubi Pan fotografować?
  • WW: Tak, moim ulubionym zwierzęciem jest kaczka. Mam kilka ciekawych zdjęć. Ale w zasadzie wszystkie ptaki lubię. Przez zimę ostatnio to mieliśmy małe stadko: pięćdziesiąt trznadli, kosa, dwie synogarlice, o sikorach to nawet nie mówię, jednego razu to chyba z dziesięć gatunków tu było. Sto kilo pszenicy na dokarmianie poszło. Bardzo lubię ptaki.
  • IJ: Czyli jest Pan takim ostatnim tradycjonalistą: archaiczny obraz Podlasia, tradycyjny sprzęt.
  • WW: Wierność jakaś jest: i sprzętu się trzymam, tematu, baby tej samej się trzymam. Mam też takich kolegów, co ciągle przerzucają się na nowy sprzęt i nie mają czasu zdjęć robić.
  • IJ: A jak już nie będzie fur to przerzuci się Pan na fotografowanie traktorów?
  • WW: Nie, traktory zostawię młodym. Ale myślę, że taki mamy rejon zacofany, na moje szczęście, że zawsze coś się do fotografowania znajdzie.
  • IJ: Czy ma Pan jakieś zdjęcia, które charakteryzowały by Pana całą twórczość?
  • WW: To chyba te w „Pejzażu czarno-białym Północno-Wschodnim”, mam kilka zdjęć przełomowych, umieszczone są z opisem w „Moim Podlasiu”. Teraz mam tak dużo zdjęć, że nie sposób z nich wybrać. (...).
  • IJ: Młodym fotografikom co by Pan mógł poradzić?
  • WW: Robić dużo zdjęć i wystawić się na krytykę. Jest jeszcze takie niebezpieczeństwo: raz na dwa lata lągł się jakiś dobry talent, to wpadał w te chałtury.(...)
  • IJ: To prawda, coraz mniej młodych osób chce zostać tu na Podlasiu. Wszyscy chcą jechać do większych miast.
  • WW: Na pewno młodzi, ambitni, którzy startują stąd są na straconej pozycji. Ale uważam, że jak ktoś chce naprawdę coś osiągnąć, to i w tym miejscu może. Trzeba po prostu mieć determinację. (...) Nic się samo nie zrobi. W mieście można jedynie finansowo odskoczyć ale sztuki się dobrej nie zrobi. (...) Duże miasta zabijają prawdziwą sztukę.
  • IJ: To takie Pana wychodzenie na bagna, Biebrzę to trochę jakby podróż w czasie? Czy tak?
  • WW: Tak, jak tam wychodzę to cofam się jakieś sto lat. Coś w tym jest. Ale dobrze się w tym krajobrazie czuję.
  • IJ: Dziękuję Panu za rozmowę.
  • WW: Dziękuję również.
Supraśl 3 kwietnia 2005
Izabela Wróbel (Jondzel), wszelkie prawa zastrzeżone.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Pozazdrość przebywania w towarzystwie osoby, która i dla mnie jest ikoną w światku fotografów, którzy ład i porządek stawiają ponad chaos i pośpiech. Myślę, że dzisiaj w fotografii sztuką jest nie zepsuć tego, co już jest doskonałe. Niestety większość z nas "posiadaczy aparatów" na siłę chce to poprawiać. Pan Wiktor Wołkow skutecznie tej modzie się przeciwstawił. Czekamy, co tam znowu ciekawego odkurzysz :)