W końcu. Udało mi się wyrwać kilka godzin na wyprawę do
Osowca. Nawet 18 stopniowy mróz nie był w stanie mnie powstrzymać. Zaczęło się
obiecująco, na przystanku PKS pod Osowcem "czekały na autobus" trzy
łosie, klępa z dwoma młodymi. Niestety aparat czekał jeszcze w plecaku, a
spłoszone zbytnim zainteresowaniem wszystkich przejeżdżających łosie
postanowiły przejść przez drogę i po chwili zniknęły w zakrzaczeniu.
Nad
"Rudzkim" zaskoczyła mnie cisza. Słońce właśnie wschodziło nad lasy
nad horyzontem barwiąc turzycowiska na czerwono. Ptaki obudziły się dopiero
dobrą godzinę później, tym razem najbardziej rannym ptaszkiem był
"stary" Wróbel.
Wszedłem na wieżę widokową ale wiatr błyskawicznie
wywiał mi ten pomysł z głowy. Ruszyłem więc na przełaj przez zamarznięte
mokradła tak jak często robiłem to za dzieciaka.
Dobrze było poczuć się znowu
jak u siebie, przypomnieć stare ścieżki, a nawet znaleźć zaspę niemal po pas.
Mróz poradził sobie nawet ze spienioną wodą "Rudzkiego" pod mostem
kolejowym, tworząc fantazyjną formę z lodu i śniegu.
Do domu wracałem w
wyśmienitym nastroju. Myślę, że wrócę tam wiosną tak wczesną jak tylko zdołam.
Więcej zdjęć z wycieczki w galerii Picassa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz